Bar o tej
porze dnia był jeszcze stosunkowo wyludniony. Trzaśnięciem drzwiami za
nowo przybyłymi gośćmi zainteresowało się tylko dwóch mężczyzn, których
parszywy wygląd wskazywał na to, że byli stałymi bywalcami tego
pozbawionego dobrego gustu, smaku i wszystkiego innego miejsca.
Najbliższy
ośrodek ludzkiego życia od miejsca dziwnej katastrofy był niewielkim
budynkiem, który czasy świetności miał dawno za sobą, jeśli w ogóle
kiedykolwiek miał okazję ich doświadczyć. Brudnożółty tynk
obłaził płatami z murowanej fasady, okna wyglądały na niemyte od
miesięcy, żeby nie powiedzieć lat, a wiszące w nich firanki, gdyby tylko
mogły, płaczliwym krzykiem domagałyby się wyprania. Wnętrze wyglądało
nieco lepiej, z naciskiem na „nieco”. Parę kwadratowych stolików
przykrytych wyblakłymi ceratami, podrapane linoleum, wąski bar, za
którym z zadziwiającą energią krzątała się młoda barmanka.
Miejsce
to prezentowało się różnie w zależności od tego, kto na niego patrzył:
okiem Deana stanowiło idealny lokal spełniający kryteria dotyczące
łatwości podrywu, dobrego alkoholu i kiepskiego jedzenia, okiem Johna
spelunę, w której każdy klient mógł okazać się potencjalnym demonem.
Niezależnie
jednak od opinii, musieli zasięgnąć języka. Wystarczył jeden rzut oka
na obecnych „gości”, żeby zorientować się, że raczej nie wychodzili z
tego miejsca od bardzo dawna, a mizerny stopień ich kontaktu z
otoczeniem właściwie nie budził większych wątpliwości. Wonią ich
alkoholowego oddechu przesiąkło całe powietrze. Jedyną osobą w tej
zapyziałej dziurze zdolną do przeprowadzenia jakiejkolwiek rozmowy
zdawała się być pracująca za barem przedstawicielka płci pięknej, która powitała nowo przybyłych długim,
przeciągłym spojrzeniem pełnym ciekawości.
Podeszli do lady.
Barmanka miała na oko dwadzieścia kilka lat. Była szczupłą dziewczyną
dość drobnej postury. Długie, kasztanowe włosy związała w spadający
swobodnie na plecy warkocz. Niebieskie oczy omiatały lokal bystrym
spojrzeniem, a z całej jej sylwetki emanowała sympatia i chęć nawiązania
porozumienia z klientami. Totalnie nie pasowała do takiego stanowiska w
takim miejscu.
Przywitali się grzecznie, po czym John obdarzył dziewczynę uśmiechem pełnym życzliwości i smutku.
-
Dopiero co tu przyjechaliśmy – zaczął rozmowę, a barmanka, nie
przerywając czyszczenia kufli, rzuciła na niego krótkie spojrzenie,
zdające się odzwierciedlać jego udawany smutek. - Mieliśmy tu rodzinę,
niedaleko stąd. Zaprosili nas niedawno do siebie, ale niestety dopiero
teraz udało nam się przyjechać. Dotarliśmy na miejsce i znaleźliśmy tam
tylko krater. Mogłabyś nam powiedzieć, co tam się stało?
Dziewczyna
odrzuciła ścierkę na blat, jednym gestem zgarniając znad oczu niesforną
grzywkę. Przygryzła wargę, a w jej oczach zamigotała iskra ożywienia.
-
Jedni mówią, że spadł meteoryt, którego żaden synoptyk nie przewidział.
- Deanowi przemknęło przez myśl pytanie, co ma pogoda do ciał
niebieskich, ale wyjątkowo postanowił się nie odzywać. Jego uwagę
przykuł jakiś ruch w tylnej części baru, który jednak znikł tak szybko,
jak się pojawił. Młodszy Winchester zwalił to na karb swojego własnego
procesu trzeźwienia. - Drudzy, że wybuchła bomba, porzucona tam dawno
temu. Trzeci, że armia ćwiczyła wybuchy nuklearne i coś wymknęło im się
spod kontroli. A jeszcze inni, że to kosmici urządzili sobie polowanie.
Wzruszyła
ramionami i wróciła do przerwanej czynności, całkiem jakby takie
wykłady urządzała tu codziennie. John pokiwał głową, przetwarzając
wiadomości.
- A w którą wersję wy, mieszkańcy tych okolic,
wierzycie? - spytał. Barmanka po raz kolejny wzruszyła ramionami,
odstawiając kufle pod blat.
- My nie wierzymy – stwierdziła,
rozpoczynając żmudne czyszczenie lady. - Przyjmujemy do wiadomości
tylko to, co wiemy. A wiemy to, że całe Pine Hill, co prawda nie za
duże, ale jednak będące miastem, zniknęło.
- To stało się nagle? - wtrącił Dean, opierając rękę o blat.
-
Nie wiemy. - Dziewczyna bez ceregieli przesunęła jego dłoń, skupiona na
wycieraniu jedynego przedmiotu w tych czterech ścianach, który lśnił
czystością. - Świadków nie ma. Wszyscy nie żyją. Ale tego się już chyba
domyśliliście.
Ostatnie słowa rzuciła z lekkim przekąsem, widać nie znalazłszy w opartym dość nonszalancko o bar Deanie śladów żalu.
-
Tak, wujostwo pewnie jest już po tamtej stronie. - Winchester westchnął
teatralnie, przybierając zamyślony wyraz twarzy. - Świeć Panie nad ich
duszami.
- Wasz Pan raczej tu nie mieszka – mruknęła, szorując niewidzialną plamę.
John zmarszczył brwi.
- Co masz na myśli? - spytał, a gdy dziewczyna nie odpowiedziała, dodał: - Coś podobnego wcześniej się tu zdarzało?
- Nie – skwitowała krótko. Zmarszczka na czole Johna jeszcze się pogłębiła.
- Więc... - zaczął Dean, a kiedy barmanka nie kontynuowała, ciągnął swoją wypowiedź dalej, chcąc zachęcić ją do udzielenia odpowiedzi. - Nasz Bóg tu nie mieszka, bo...
-
Po prostu. - Trzepnęła ścierką o blat, definitywnie porzucając pracę i
rzucając młodszemu Winchesterowi gniewne spojrzenie. - Podać coś, czy
macie zamiar kontynuować swoje przesłuchanie?
Winchesterowie
wymienili się krótkim spojrzeniem. Zdarzały się chwile, kiedy rozumieli
się bez zbędnych słów. Rzadko, ale jednak.
- Kawę – powiedzieli jednocześnie. W końcu czym byłby porządny łowca bez porządnej kawy?
Podwórko
na tyłach baru przedstawiało się jeszcze gorzej niż front. Wyglądająca
na skleconą w ogromnym pośpiechu latryna przylegała do głównego budynku
na zasadzie przyklejenia kartonowej budki do plastikowego modelu.
Stojący obok kontener roztaczał wokół siebie niezbyt przyjemny zapach,
skutecznie zapraszając na darmową wyżerkę stado much i różne
myszkujące zwierzęta.
Dean zmarszczył nos, a do głowy wpadło mu
parę niezbyt kulturalnych określeń pasujących do tego miejsca. Obchód
baru dokoła nie przyniósł niczego, pomijając nieprzyjemnych wrażeń
zmysłowych. Miał już odchodzić, gdy z budki dobiegł go dziwny rumor.
Drzwi, z trudem trzymające się w zawiasach, otworzyły się z lekkim
trzaskiem i stanęła w nich dziewczyna z naręczem naczyń w ręce. Widok
stojącego niedaleko mężczyzny nie tylko nie wybił jej z rytmu, ale
wywołał na jej twarzy grymas niechęci.
- Hej – zagadnął Winchester z
uśmiechem, mimo spojrzenia pełnego nieukrywanej wrogości, jakie mu
rzuciła. - Musisz mi wybaczyć okoliczności przyrody, ale chciałem
spytać...
Nie tylko nie przerwała marszu w stronę rogu budynku, lecz przeszła obok Deana w taki sposób, że naczynia uderzyły go w ramię.
-
Nie najlepszy początek – mruknął, powstrzymując przekleństwo.
Niezrażony odwrócił się i podążył za tą osobliwą jednostką płci pięknej.
Trzeba było wysilić się na jakieś górnolotne słowa. - Słuchaj,
przepraszam, jeśli cię uraziłem najściem, chciałem tylko...
Dziewczyna parsknęła, odwracając się w jego stronę tak raptownie, że ledwo zdążył wyhamować.
-
Wyobraź sobie, że nie interesuje mnie, co „tylko” chciałeś – syknęła, a
jej oczy zwęziły się niebezpiecznie. Dean z pewną fascynacją obserwował
grę wściekłości i gniewu w jej źrenicach o dziwnym, nieokreślonym
kolorze. - Wierzycie w ten swój urok osobisty, a wiesz, co ci powiem? Ty
go nie posiadasz.
Po czym odwróciła się i zniknęła we wnętrzu baru, pozostawiając zdumionego Winchestera przed drzwiami.
On
i brak uroku osobistego? Oskarżano go już o różne rzeczy, ale takiego
ciosu poniżej pasa jeszcze nigdy nie otrzymał. Nastawiony na pokazanie
dziewczynie, że z nim się nie zadziera, wtargnął wręcz do baru i
zatrzymał się za progiem.
Kobieta wsiąknęła niczym kamfora.
Winchester obejrzał się w prawo i w lewo, ale po zgubie nie było śladu.
Zamrugał oczami. Bar był tak samo wyludniony jak przed chwilą. Nie
istniało w nim miejsce, w którym mogłaby się schować i zniknąć mu w ten sposób z oczu.
Może mu się przywidziało? Nie zdziwiłby się – od czasu do czasu wciąż szumiało mu w głowie.
-
Dean. - Usłyszał głos ojca. John siedział przy stoliku pod oknem,
kiwając na niego ręką. Dean podążył w tamtą stronę, zapisując w pamięci
szczegóły wyglądu nieznajomej. Tak na wszelki wypadek.
Nie zdołał
przyjrzeć się jej za dokładnie, ale zapamiętał burzę kruczoczarnych
włosów, hipnotyzujące, pełne gniewu oczy koloru, którego nie zdążył
uchwycić, wyraz znudzenia i niesmaku na twarzy o idealnie wręcz
regularnych rysach i dziwną aurę, która od niej biła. O ile barmanka
zdawała się nie pasować do tego miejsca, to jego zwid zdawał się nie
pasować do tego świata. W jej oczach uchwycił coś dziwnego, jakieś
błyski, które przywodziły mu na myśl rzecz pozaziemską, nie miał jednak
pojęcia, jaką. Przypominały mu coś dawno zgubionego, zatraconego i nie
do odnalezienia.
Usiadł naprzeciw ojca, postanawiając zaprzestać
myślenia o dziwnym zjawisku i snucia jeszcze dziwniejszych refleksji, a
zamiast tego skupić się na ich nowej misji.
- Mamy do czynienia z większą sprawą – poinformował go John, sącząc kawę z papierowego kubka.
-
Doszedłeś do tego po kraterze na pustyni? - spytał ze śmiechem młodszy Winchester, biorąc
swój napój. Ojciec nie zareagował. Zaczynał się już nachmurzać.
- To nie było małe miasteczko. - Jego głos zabrzmiał niemalże grobowo. Dean zmrużył oczy.
-
Miało z pięćdziesiąt mieszkańców? - spytał, kosztując kawę. Smakowała
jak lepki glut, ale nawet mu to nie przeszkadzało. Ważne, że zawierała
pożądane składniki. A właściwie jeden składnik, który miał utrzymać go
na nogach i wreszcie przywrócić do pionu.
- Nie. - John pokręcił głową, wbijając wzrok w brudne okno. - Osiemnaście razy więcej.
Kawa stanęła młodszemu łowcy w gardle, gdy po paru sekundach udało mu się wykonać skomplikowane obliczenie matematyczne.
- Duża skala – stwierdził, odstawiając kubek.
- Ano duża – potwierdził John, nie odrywając wzroku od okna.
Tysiąc
ludzi za jednym zamachem. Dean musiał przyznać, że jeszcze o czymś
takim nie słyszał. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. To
zdecydowanie nie były przelewki.
Najbliższy motel znajdował się w
dość przyjemnej, odludnej okolicy. Niewielki, dobrze utrzymany budynek
otoczony był rozłożystymi klonami, ocieniającymi całe najbliższe
otoczenie. Powietrze było dość wilgotne, co sugerowało bliską
obecność sadzawki.
Środek hotelu stanowił miejsce zadbane i
schludne, choć najważniejsze było chyba to, że całkowicie puste. Nie
była to raczej rzecz dziwna, zważywszy na to, że teren położony zaledwie
parę kilometrów od budynku po prostu przestał istnieć. Któż chciałby
ryzykować powtórką z rozrywki?
Osobliwy, dość dobry humor Johna
wydawał się wyparować, kiedy otrzymał klucze do dwóch jedynek, po czym
bez słowa zamknął się w swoim pokoju wraz z otrzymaną od syna dziwną
substancją z krateru. Dean nie zamierzał się tym przejmować. Był
przyzwyczajony do oschłego, a nie innego zachowania ojca, tak więc bez
słowa sprzeciwu udał się do położonego naprzeciwko własnego lokum.
Pokój
był niewielki, ale wyglądał przytulnie. Każdy człowiek dodałby do tego
słowo „domowo”. Każdy, który nie miał na nazwisko Winchester.
Młody
łowca zamknął za sobą drzwi nogą i rzucił swój bagaż, składający się z
jednej torby, na podłogę, nawet nie patrząc, gdzie wylądował, po czym
sam zwalił się na łóżko. Sprężyny cicho jęknęły.
- Zamknijcie się –
mruknął Dean pod nosem, kierując te słowa do materaca i innych źródeł
dźwięku, które wyjątkowo grały mu na nerwy. Środkowy przedstawiciel
Winchesterów nie bał się wyzwań i z całą pewnością nie był tchórzem,
jednak podjęta tego dnia misja wpłynęła na niego dość negatywnie. Tysiąc
było liczbą, której sobie nawet dotychczas nie wyobrażał.
Świat
tymczasem żył sobie w najlepsze, a szczególnie nic nie robiły sobie z
zadania, jakie na niego spadło, wszędobylskie ptaki, latając koło
otwartych okien i szczebiocząc w najlepsze. Dean jęknął i rzucił w stronę
źródła świergotu poduszką. Odbiła się ona od otwartej okiennicy i spadła
na zewnątrz. Na ptakach nie zrobiło to żadnego wrażenia.
- Zawsze to samo – mruczał pod nosem łowca, z niechęcią porzucając łóżko i kierując się w stronę drzwi. - Zero spokoju.
Zbiegł
po kręconych, spiralnych schodach, które mimo że wypolerowane i
lśniące, patrząc po ozdobach pamiętały chyba czasy wojny secesyjnej, i
zatrzymał się na ostatnim schodku. Po co od razu spieszyć się po
zagubioną w akcji poduszkę, skoro można najpierw spróbować wydobyć
jakieś informacje z recepcjonistki?
Przybrał na twarz swój najbardziej uroczy, podbijający serca uśmiech i podszedł do lady.
-
Przepraszam za ciekawość... – zaczął, a niemłoda, znudzona kobieta
podniosła głowę, spoglądając na niego – ...ale zauważyłem, że ja i ojciec jesteśmy
jedynymi gośćmi hotelu. Czy coś... - uniósł brew i rozłożył ręce, udając
niewiedzę - ...nie wiem, może w najbliższej okolicy, się stało?
Kobieta
pochyliła się nad ladą w jego stronę, zniżając głos do konspiracyjnego
szeptu, całkiem jakby ktoś w całkiem opustoszałym budynku mógł ich
podsłuchać. Dean jak mało kto wiedział, że ściany mogą mieć uszy, nie
podejrzewał jednak swojej rozmówczyni o posiadanie takowej wiedzy.
-
Nie słyszał pan? - spytała, a kiedy Dean ze zdziwieniem i
zaciekawieniem pokręcił głową, kontynuowała: - Pobliskie miasteczko,
Pine Hill... Zniknęło, jakby nigdy nie istniało, w przeciągu paru
godzin. Goście wyjechali jednego dnia i od tamtej pory, a było to cały
tydzień temu, nikt tu nie przyjeżdża. Myślę, że się boją. - Wyprostowała
się, rozglądając uważnie dookoła. - Nie dziwię im się – dodała ciszej,
spuszczając wzrok na swoje lekko drżące dłonie.
Winchester pokiwał głową.
-
Powiedziała pani, że miasto zniknęło w przeciągu paru godzin –
powtórzył, a kobieta skinęła głową. - Więc sugeruje pani, że nie stało
się to, powiedzmy, za jednym zamachem?
- Ja nic nie sugeruję – powiedziała lękliwie, błędnym wzrokiem unikając jego spojrzenia. - Tak mówią w okolicy.
- Kto mówi? - Może jednak głupia poduszka mogła mu się na coś przydać?
Przez dłuższą chwilę błądziła wzrokiem, by nagle podnieść głowę i wbić w niego spojrzenie pełne stanowczości.
-
Ludzie – skwitowała, z trzaskiem zamykając księgę gości, która do tej
pory leżała otwarta na blacie. Odwróciła się do swojego rozmówcy
plecami, co on jednoznacznie odczytał jako sygnał zakończenia rozmowy.
Nie nazywałby się jednak Dean Winchester, gdyby tak po prostu się
poddał.
Podążył wzdłuż blatu, usiłując złapać spojrzenie kobiety.
-
Proszę, to bardzo ważne – poprosił, a gdy odwróciła się w drugą stronę,
zmienił kierunek marszu. - Moja rodzina mieszkała w Pine Hill.
Przybrał tak dramatyczny ton głosu, że wreszcie udało mu się uchwycić jej spojrzenie.
-
Przepraszam, że skłamałem, ale... ale po prostu muszę dowiedzieć się
prawdy. - Wlał w swój głos tyle determinacji i rozpaczy, ile tylko
potrafił. - Muszę dowiedzieć się, co stało się tamtego dnia. Jak
skończył mój kochany wujek Bernie.
Przez twarz kobiety przemknął
cień, a w jej oczach pojawiło się żywe współczucie. Wreszcie westchnęła,
wyjęła małą, żółtą karteczkę spod blatu i napisała na niej drukowanymi
literami imię i nazwisko oraz adres.
- On mówi – rzekła tonem wypranym z emocji, po czym podniosła klapę blatu i odeszła, zostawiając młodego łowcę samego.
Z uśmiechem triumfu pomachał swoją zdobyczą, a później rozprostował kartkę i przeczytał wypisane na niej dane.
- No cóż, Lafayetcie Vergas, myślę, że musimy się spotkać – mruknął pod nosem, wbiegając na spiralne schody.
Zatrzymał
się przed drzwiami ojca, zza których dochodziły dźwięki szurania. Czuł
się w obowiązku informowania swojego generała o wszystkich rzeczach
związanych z misjami, toteż zapukał i poczekał na odpowiedź.
John otworzył drzwi, obrzucił syna szybkim spojrzeniem, po czym mruknął:
- Jestem zajęty – i zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
- Tak jest – mruknął do siebie Dean i ruszył do swojego pokoju, wyposażyć się w plecak, zawierający przede wszystkim broń.
Oczywiście
nie zamierzał czekać na przyzwolenie przesłuchania nowego świadka.
Dobry humor ojca zdawał się minąć bezpowrotnie, powrócił zaś wojskowy
rygor. Rzadko kiedy Johnowi zdawało się mieć epizody rodzicielskiego
nastawienia do swojego pierworodnego, a dzisiejszy poranek był tylko
wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Istniała szansa na otrzymanie
jakiegoś cienia akceptacji. Może John wreszcie pochwali syna za dobrze
wykonane zadanie, jeśli ten wykaże się dostateczną inicjatywą?
Dean nie zamierzał czekać na nic, więc nie marnując czasu opuścił hotel i zdezelowanym Hummerem wyruszył pod wskazany adres.
Shell Creek, Prairie Bluff.
Kayla
Johnson weszła do swojego niewielkiego mieszkania i zamknęła za sobą
drzwi na klucz. Z westchnieniem ulgi odłożyła torbę na podłogę, zdjęła
cienką jeansową kurtkę i odwiesiła ją na wieszak. Wreszcie udało jej się
wyrwać do domu. Zdawało jej się, że przez ostatnie parę dni nie robiła
nic innego, tylko pracowała przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Nie było to wielkie niedomówienie – do domu wpadała tylko na parę godzin
wczesnoporannych, żeby się przespać i odświeżyć. Nie narzekała jednak,
od początku wiedziała, na co się porywa. Jeśli chciała zrobić wrażenie
na burmistrzu, musiała dać z siebie wszystko. I nieważne, że była jedyną
wiarygodną i zaufaną kandydatką. Wewnętrzny instynkt mówił jej, że tak
czy siak musi pokazać się od jak najlepszej strony. Później przyjdzie
czas na odpoczynek.
Po drodze do łazienki zrzucała z siebie ubrania,
pozostawiając je na podłodze dość długiego przedpokoju. Odbicie w
lustrze rzuciło jej zmęczone spojrzenie, które zwróciło jej uwagę na
wory pod oczami. Pokręciła głową, odwracając się od szklanej tafli. Na
odpoczynek przyjdzie czas później.
Nie zwlekając dłużej weszła pod
prysznic, pozwalając, by strumień gorącej wody zmoczył jej kasztanowe,
wymykające się spod wszelkiej kontroli włosy. Przymknęła oczy,
rozkoszując się błogą chwilą samotności, ciszy i wytchnienia. Szemrząca
cicho woda przypominała jej o rodzinnym domu, za którym tęskniła całą
sobą, choć właściwie nie on stanowił jej ostoję. Jej ostoją było miejsce
jej urodzenia, ukochany przylądek dzieciństwa, które musiała opuścić, gdy
była jeszcze małym dzieckiem i do którego miała już nigdy nie powrócić.
Mocniej zacisnęła powieki. Nie chciała o tym myśleć. Ani o tym, ani o
fakcie, że obiecała sobie wrócić do rodziny, kiedy już będzie kimś.
Minęło parę lat, a ona nie była ani o krok bliżej osiągnięcia
wyznaczonych celów, niż kiedy opuszczała rodziców.
Ale czyż wszystko
nie było na jak najlepszej drodze? Burmistrz zaaprobuje jej projekt,
ona zrealizuje go w stu procentach, zarobi w ten sposób na studia i
dzięki temu stanie się wreszcie upragnionym „kimś”, mogąc wrócić w pełnej krasie do
domu. I wywołać zazdrość u dawnych koleżanek.
Uśmiechnęła się do
siebie z mściwą satysfakcją i otworzyła oczy. Zaczynało jej się robić
zimno, więc zakręciła prysznic i wyszła z kabiny, wycierając się szybko i
przebierając w pierwszą lepszą rzecz, jaką znalazła na pralce. Stopy włożyła w rozczłapane papcie i ruszyła w stronę kuchni. Po chwili zasiadła
przy lekko nadwyrężonym przez czas stole, by w spokoju wysączyć cały
kubek gorącego kakao.
Płyn i unosząca się z niego para wprowadziły
ją w przyjemne odrętwienie. Duszą była już zupełnie gdzie indziej, gdy
skrzypienie parkietu, dobiegające gdzieś spod drzwi wejściowych, wyrwało
ją z transu.
Było to lekkie skrzypnięcie, całkiem jakby na desce
postawił łapkę normalnej wielkości kot. I nie byłoby w tym nic dziwnego,
gdyby Kayla miała kota. Nie byłoby w tym nic dziwnego także wtedy,
gdyby jej parkiet był bardzo wiekowy i miał skłonność do skrzypienia.
Jednakże podłoga miała zaledwie parę lat i nie wydawała żadnych dźwięków
nawet wtedy, gdy się po niej stąpało.
Przeciętny człowiek nie
zwróciłby na to uwagi, ale po pierwsze Kayla, mieszkając samotnie od
paru lat, miała lekką paranoję, a po drugie, jej czujność jeszcze
wzmogła się przez ostatnie wydarzenia, jakie zaszły w okolicy.
Chwyciła
leżący na stole nóż, wstała od stołu i bez wahania ruszyła do
przedpokoju. Uderzyło ją to, jak ciemno zrobiło się w mieszkaniu. Gdy
wchodziła do domu słońce nie zamierzało jeszcze zachodzić, a jej
prysznic trwał przecież nieco ponad pół godziny. Musiała przysnąć nad
kubkiem kakao.
- Jest tu ktoś? - spytała, stając na progu kuchni i patrząc w ciemny korytarz. Postąpiła krok do przodu i zapaliła światło.
Pomieszczenie
było puste i ciche, dokładnie takie, jak parę chwil temu. Drzwi zaś
trwały tak, jak je zostawiła – z zasuniętymi zasuwkami i założonym
łańcuchem.
Coś musiało ci się przyśnić, pomyślała, odwracając
się, przeczucie jednak kazało jej ponownie spojrzeć na podłogę. Dywan
niedaleko drzwi był zagięty. Kayla miała nadzwyczajną zdolność do
zauważania i zapamiętywania takich szczegółów. Mogła dać sobie głowę
uciąć, że nie ona to zrobiła.
Mocniej chwyciła nóż i powoli ruszyła
korytarzem w stronę łazienki. W mieszkaniu wciąż panowała cisza, do
której nagle zaczął pasować jej przymiotnik „upiorna”. Otworzyła
gwałtownym ruchem drzwi od łazienki. W środku nie było nikogo. Przeszła
do znajdującego się obok pokoju. Tam również nie znalazła śladów
ludzkiej obecności. Na wszelki wypadek sprawdziła wszystkie szafy. Były
puste, jeśli nie liczyć nielicznych elementów jej garderoby,
porozwieszanych pod dziwnymi kątami.
Wzruszyła ramionami i ruszyła w
drogę powrotną do kuchni. Pewnie przez przypadek potrąciła dywan nogą,
kiedy wchodziła do domu. Rzuciła na niego przelotne spojrzenie i
zamarła.
Dywan leżał gładko wyprostowany.
- To nie jest śmieszne
– warknęła, rozglądając się dokoła. Nagle zdawało jej się, że to
niewielkie mieszkanie pełne jest potencjalnych kryjówek. - Wyjdź i staw
mi czoła!
Nikt się nie odezwał. Nagle parkiet skrzypnął pół metra od niej. Podskoczyła i wyciągnęła przed siebie nóż.
A tam była tylko pustka.
Jej
serce przyspieszyło, zaczęło wręcz obijać się o ściany klatki
piersiowej. Dźwięk rozbijanego w kuchni kubka przyprawił ją prawie o
palpitacje. Na drżących nogach skierowała się do pomieszczenia i z
trudem powstrzymała krzyk.
Na ścianie naprzeciwko znajdował się kwitnący czerwienią napis. Koślawe litery zdawały się być napisane ręką dziecka.
Kayla przeczytała i oglądnęła w życiu wystarczająco dużą liczbę horrorów, żeby wiedzieć, że nie była to czerwona farba.
Przełknęła rosnącą w gardle gulę. Poczuła za sobą czyjąś obecność. Odwróciła się powoli, stając twarzą w twarz z intruzem.
Rozdzierający
krzyk potoczył się echem wzdłuż całego pionu bloku, podrywając do lotu
siedzące na pobliskim drzewie, czarne jak smoła kruki.
~~~
I już właściwie mamy wakacje. A ja mam czwarty sezon SN. Jeszcze tylko trochę mniej niż cztery i będę na bieżąco!
Musicie mi wybaczyć wszelkie błędy merytoryczne. Wynikają z nieznajomości pewnych faktów przez bycie w trakcie oglądania.
Do napisania!
Tak już chyba pozostanie, że końcówka będzie dla mnie najbardziej tajemnicza i najlepiej oddająca ducha serialu.
OdpowiedzUsuńPoza tym nadal nie mogę się doczekać poznania tego dziwnego w moim mniemaniu człowieka, jakim jest tajemniczy Lafayette. Nie mogę wyrzucić z głowy tego wyobrażenia, o którym Ci wspominałam. Na pewno będzie prezentował się zupełnie inaczej, ale co tam. Liczą się chęci!
Przepraszam! Miałam tu wpaść wcześniej, ale te ostatnie tygodnie to chyba jakieś żart (na nic nie mam czasu i w związku zz tym mam zaległości na wszystkich blogach ;() dlatego powoli zaczynam nadrabiać wszystko i mam prośbę! Jeśli nie zajrzę tu do niedzieli to przypomnij mi się, okey? Z góry wielkie dzięki :D
OdpowiedzUsuńFaith http://cause-you-feel-so-supernatural.blog.onet.pl
Pochłaniam teraz wszystko dotyczące tego serialu! Pytasz ile mi zajęło oglądanie... Mhm, w rzeczywistości... Zaczęłam oglądać trochę wcześniej od Ciebie - typuję coś koło 20 maja - skończyłam tydzień temu i teraz bezcelowo kajam się z kąta w kąt, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Jeżeli jest coś w dobrym serialu okropnego, to jego koniec i ta wewnętrzna pustka, jaka zwykle Cię ogarnia (przynajmniej mnie, bo po skończeniu serii książek Harrego Pottera myślałam, że włosy sobie powyrywam).
OdpowiedzUsuńW połowie pierwszego sezonu miałam w głowie zarys historii o braciach, jednak aż do teraz nie przelałam tego na papier (no, na karty Worda, rzecz jasna). Boję się zacząć, bo o ile kiedyś było to proste - fanfiction opierający się na duchach, teraz nie mam pojęcia jaki mógłby być główny filar mojego opowiadania. I tak pozostawiam na razie je w swojej głowie, choć zapewne kiedyś coś z tego zrobię :)
Kiedy tylko skończę swoje sprawy biorę się za twoje wysiłki wkładane w tego bloga. (przez wygląd już stałam się jego fanką!)
Pozdrawiam serdecznie!
Co prawda już trochę nie kontaktuje, ale i tak postanowiłam dziś przeczytać jeszcze Twój blog ;D
OdpowiedzUsuńTak więc... najpierw szablon! Dean jest nieziemski, jak ja go uwielbiam ;D
A teraz rozdział (postaram się nadrobić wcześniejsze, ale na razie nic nie obiecuje :( )
Nie powiem potrafisz wszystko świetnie opisać, lubię opowiadania, gdzie podczas czytania jestem w stanie wszystko sobie wyobrazić. Na pewno zaliczasz się do tych autor, którzy mają talent. Zauważyłam, że nie ma Sama i (mam swoją teorie chociaż jeszcze jej nie poparłam niczym konkretnym ;D) śmiem przypuszczać, że akcja jest osadzona w czasach, gdy Dean i John podróżowali sami (swoją drogą na to bym nie wpadła, a pomysł niezły) lub... Samowi znowu się oberwało ;D
Dobrze, że Dean się jednak nie odzywał ;D Ale krater? No, no ciekawe, co tam się stało. Nie no ten chłopak mnie rozwala, te jego teksty czasem zwalają z nóg i nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać ;D Ta dziewczyna jest dziwna, ja bym tam nie przeszła od tak, obok Deana ;D
Haha nie no wypalił odpyskował ojcu z tym kraterem. Zawsze byłam pełna podziwu jak bardzo Winchesterowie potrafią wczuć się w role. Boże jaki ten John jest chamski -,- ja bym już dawno straciła nad sobą panowanie, a Dean mu jeszcze rzuca „tak jest”. Hummerem? A gdzie Impala? :( Brr końcówka była pełna napięcia nie wspominając nawet o grozie!
Faith [couse-you-feel-so-supernatural]
To opowiadanie zapowiada się coraz ciekawiej, już w rozdziale drugim wprowadzasz przyprawiającą o dreszcz podniecenia akcję! Jest świetnie. Bardzo polubiłam Deana, to taki typowy kobieciarz i przy okazji znakomity aktor (i przystojniak!). Jestem bardzo zaintrygowana rozwojem dalszego ciągu, pozdrawiam serdecznie! ;*
OdpowiedzUsuńC.
Sorry, że dopiero teraz, ale musiałam znaleźć sobie dłuższą chwilkę, żeby przeczytać, gdyż notka była bardzo długa ^^.
OdpowiedzUsuńNie mniej jednak dużo się działo i robi się tajemniczo. Całe miasteczko zniknęło, a nikt nawet nie wie, dlaczego... Ciekawe, co się tam stało? Dean w sumie całkiem spoko facet, trochę uparty, trochę jakby humorzasty. Ogólnie fajnie się czytało, bo piszesz jak w książce, a opisy są bardzo szczegółowe, obrazowe i co najważniejsze - realistyczne. Można łatwo sobie wszystko wyobrazić. Masz bardzo dobry styl.
Notkę na f-i przeczytam później, a na marmurowe-serce nowy rozdział.
dzięki za skomentowanie niebieskich-marzeń ^^. Tam notka będzie może pojutrze, zobaczę.
Uh, nareszcie nadrobione. C:
OdpowiedzUsuńStrasznie mnie ciekawi twoja historia... krater i duch? Czy to niespokojna dusza z miasteczka czy ktoś zupełnie inny? No i John z jego rodzicielstwem na 6+ i Dean - kobieciarz i szukający aprobaty ojca chłopak.
Czekam na więcej!
~~ Sipur
Cześć.
OdpowiedzUsuńJakoś tak niedawno zaczęłam oglądać Supernatural i od początku zastanawiałabym się, czy dużo bardziej spodobałaby mi się ich historia na papierze. Bo wiadomo, film czy serial to nie książka. Po lekturze Twojego bloga dochodzę do wniosku, że tak, tak, tak, tak. Niesamowicie podoba mi się sposób, w jaki kreujesz rzeczywistość (o takie niepełne stwierdzenie, bo ja osobiście w naszym ludzkim realu nie spotkałam złowrogich demonów, ale kto tam wie...).
Lubię Twojego Deana. Lubię Twoją tajemnicę. Oby tak dalej, a jeszcze przekonam się do pana kobieciarza bardziej niż do słodkiego Sama (tak, tak jestem zwykłą kobietą i bardziej mi się podoba ten intelektualista, co poradzisz).
Nie zawracam Ci już głowy. Czekam na dalszy rozwój wypadków, o.
~ mistaken-heart.blogspot.com
Świetny nowy wygląd, uwielbiam te zdjęcie Deana po lewej stronie na nagłówku :D
OdpowiedzUsuńA co do notki, ciągle mam wrażenie, że to opowiadanie piszesz zupełnie innym stylem niż na drugim blogu, to chyba przez to, że tutaj jest o wiele więcej opisów ;) Podobał mi się ten z początku, dotyczący baru. Pozwolił wczuć się w klimat tego miejsca.
Łowcy rzeczywiście muszą pić sporo kawy, chociaż takiej smakującej jak lepki glut w życiu bym nie tknęła ^^ :o Miasteczko zniknęło, sporo ludzi wraz z nim. Bardzo podoba mi się klimat, który stworzyłaś ;) No i końcówka - zdecydowanie najlepsza.
Pozdrawiam!
Nie powiem, ale zainteresowało mnie twoje opowiadanie. Zapowiada się super. Spadający meteoryt?? Brzmi ciekawie. Fajnie, że w twoim opowiadaniu John żyje :D I, że poluje z Deanem. Heh Dean i te jego teksty. No, no, no… Kobieta, która odparła czar Dena :D Trzeba jej naprawdę pogratulować hehe. Pewnie młodszy Winchester poczuł się jej słowami dotknięty. Z Deana to widzę też dobry aktor. Wojskowy John znów się pojawił. Końcówka była świetna, bardzo tajemnicza, aż nie mogłam się oderwać. Opowiadanie naprawdę ciekawe. Będę zaglądać do ciebie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPs. Odpowiadam na twoje pytanie. Początek opowiadania to gdzieś połowa 5 sezonu. Obecna notka, to już końcówka. Jeszcze jedna notka i opowiadanie przeniesie się do 6 sezonu.
Hey, hey ;D Byłam na Twoim blogu o Jo, ale nie mogłam dodać komentarza, bo nie ma opcji anonimowy ;( w każdym razie powiem w skrócie, że szablon jest boski! I fakt nie przepadam za Jo, ale Twoja historia ma to coś i podoba mi się pomysł z misją i nie wiem dlaczego, ale czuje, że to Bóg ;D
OdpowiedzUsuńFaith