wtorek, 26 czerwca 2012

02. Śmierć jest bardziej uniwersalna od życia; wszyscy umierają, ale nie wszyscy żyją

Bar o tej porze dnia był jeszcze stosunkowo wyludniony. Trzaśnięciem drzwiami za nowo przybyłymi gośćmi zainteresowało się tylko dwóch mężczyzn, których parszywy wygląd wskazywał na to, że byli stałymi bywalcami tego pozbawionego dobrego gustu, smaku i wszystkiego innego miejsca.
Najbliższy ośrodek ludzkiego życia od miejsca dziwnej katastrofy był niewielkim budynkiem, który czasy świetności miał dawno za sobą, jeśli w ogóle kiedykolwiek miał okazję ich doświadczyć. Brudnożółty tynk obłaził płatami z murowanej fasady, okna wyglądały na niemyte od miesięcy, żeby nie powiedzieć lat, a wiszące w nich firanki, gdyby tylko mogły, płaczliwym krzykiem domagałyby się wyprania. Wnętrze wyglądało nieco lepiej, z naciskiem na „nieco”. Parę kwadratowych stolików przykrytych wyblakłymi ceratami, podrapane linoleum, wąski bar, za którym z zadziwiającą energią krzątała się młoda barmanka.
Miejsce to prezentowało się różnie w zależności od tego, kto na niego patrzył: okiem Deana stanowiło idealny lokal spełniający kryteria dotyczące łatwości podrywu, dobrego alkoholu i kiepskiego jedzenia, okiem Johna spelunę, w której każdy klient mógł okazać się potencjalnym demonem.
Niezależnie jednak od opinii, musieli zasięgnąć języka. Wystarczył jeden rzut oka na obecnych „gości”, żeby zorientować się, że raczej nie wychodzili z tego miejsca od bardzo dawna, a mizerny stopień ich kontaktu z otoczeniem właściwie nie budził większych wątpliwości. Wonią ich alkoholowego oddechu przesiąkło całe powietrze. Jedyną osobą w tej zapyziałej dziurze zdolną do przeprowadzenia jakiejkolwiek rozmowy zdawała się być pracująca za barem przedstawicielka płci pięknej, która powitała nowo przybyłych długim, przeciągłym spojrzeniem pełnym ciekawości.
Podeszli do lady. Barmanka miała na oko dwadzieścia kilka lat. Była szczupłą dziewczyną dość drobnej postury. Długie, kasztanowe włosy związała w spadający swobodnie na plecy warkocz. Niebieskie oczy omiatały lokal bystrym spojrzeniem, a z całej jej sylwetki emanowała sympatia i chęć nawiązania porozumienia z klientami. Totalnie nie pasowała do takiego stanowiska w takim miejscu.
Przywitali się grzecznie, po czym John obdarzył dziewczynę uśmiechem pełnym życzliwości i smutku.
- Dopiero co tu przyjechaliśmy – zaczął rozmowę, a barmanka, nie przerywając czyszczenia kufli, rzuciła na niego krótkie spojrzenie, zdające się odzwierciedlać jego udawany smutek. - Mieliśmy tu rodzinę, niedaleko stąd. Zaprosili nas niedawno do siebie, ale niestety dopiero teraz udało nam się przyjechać. Dotarliśmy na miejsce i znaleźliśmy tam tylko krater. Mogłabyś nam powiedzieć, co tam się stało?
Dziewczyna odrzuciła ścierkę na blat, jednym gestem zgarniając znad oczu niesforną grzywkę. Przygryzła wargę, a w jej oczach zamigotała iskra ożywienia.
- Jedni mówią, że spadł meteoryt, którego żaden synoptyk nie przewidział. - Deanowi przemknęło przez myśl pytanie, co ma pogoda do ciał niebieskich, ale wyjątkowo postanowił się nie odzywać. Jego uwagę przykuł jakiś ruch w tylnej części baru, który jednak znikł tak szybko, jak się pojawił. Młodszy Winchester zwalił to na karb swojego własnego procesu trzeźwienia. - Drudzy, że wybuchła bomba, porzucona tam dawno temu. Trzeci, że armia ćwiczyła wybuchy nuklearne i coś wymknęło im się spod kontroli. A jeszcze inni, że to kosmici urządzili sobie polowanie.
Wzruszyła ramionami i wróciła do przerwanej czynności, całkiem jakby takie wykłady urządzała tu codziennie. John pokiwał głową, przetwarzając wiadomości.
- A w którą wersję wy, mieszkańcy tych okolic, wierzycie? - spytał. Barmanka po raz kolejny wzruszyła ramionami, odstawiając kufle pod blat.
- My nie wierzymy – stwierdziła, rozpoczynając żmudne czyszczenie lady. - Przyjmujemy do wiadomości tylko to, co wiemy. A wiemy to, że całe Pine Hill, co prawda nie za duże, ale jednak będące miastem, zniknęło.
- To stało się nagle? - wtrącił Dean, opierając rękę o blat.
- Nie wiemy. - Dziewczyna bez ceregieli przesunęła jego dłoń, skupiona na wycieraniu jedynego przedmiotu w tych czterech ścianach, który lśnił czystością. - Świadków nie ma. Wszyscy nie żyją. Ale tego się już chyba domyśliliście.
Ostatnie słowa rzuciła z lekkim przekąsem, widać nie znalazłszy w opartym dość nonszalancko o bar Deanie śladów żalu.
- Tak, wujostwo pewnie jest już po tamtej stronie. - Winchester westchnął teatralnie, przybierając zamyślony wyraz twarzy. - Świeć Panie nad ich duszami.
- Wasz Pan raczej tu nie mieszka – mruknęła, szorując niewidzialną plamę.
John zmarszczył brwi.
- Co masz na myśli? - spytał, a gdy dziewczyna nie odpowiedziała, dodał: - Coś podobnego wcześniej się tu zdarzało?
- Nie – skwitowała krótko. Zmarszczka na czole Johna jeszcze się pogłębiła.
- Więc... - zaczął Dean, a kiedy barmanka nie kontynuowała, ciągnął swoją wypowiedź dalej, chcąc zachęcić ją do udzielenia odpowiedzi. - Nasz Bóg tu nie mieszka, bo...
- Po prostu. - Trzepnęła ścierką o blat, definitywnie porzucając pracę i rzucając młodszemu Winchesterowi gniewne spojrzenie. - Podać coś, czy macie zamiar kontynuować swoje przesłuchanie?
Winchesterowie wymienili się krótkim spojrzeniem. Zdarzały się chwile, kiedy rozumieli się bez zbędnych słów. Rzadko, ale jednak.
- Kawę – powiedzieli jednocześnie. W końcu czym byłby porządny łowca bez porządnej kawy?

Podwórko na tyłach baru przedstawiało się jeszcze gorzej niż front. Wyglądająca na skleconą w ogromnym pośpiechu latryna przylegała do głównego budynku na zasadzie przyklejenia kartonowej budki do plastikowego modelu. Stojący obok kontener roztaczał wokół siebie niezbyt przyjemny zapach, skutecznie zapraszając na darmową wyżerkę stado much i różne myszkujące zwierzęta.
Dean zmarszczył nos, a do głowy wpadło mu parę niezbyt kulturalnych określeń pasujących do tego miejsca. Obchód baru dokoła nie przyniósł niczego, pomijając nieprzyjemnych wrażeń zmysłowych. Miał już odchodzić, gdy z budki dobiegł go dziwny rumor. Drzwi, z trudem trzymające się w zawiasach, otworzyły się z lekkim trzaskiem i stanęła w nich dziewczyna z naręczem naczyń w ręce. Widok stojącego niedaleko mężczyzny nie tylko nie wybił jej z rytmu, ale wywołał na jej twarzy grymas niechęci.
- Hej – zagadnął Winchester z uśmiechem, mimo spojrzenia pełnego nieukrywanej wrogości, jakie mu rzuciła. - Musisz mi wybaczyć okoliczności przyrody, ale chciałem spytać...
Nie tylko nie przerwała marszu w stronę rogu budynku, lecz przeszła obok Deana w taki sposób, że naczynia uderzyły go w ramię.
- Nie najlepszy początek – mruknął, powstrzymując przekleństwo. Niezrażony odwrócił się i podążył za tą osobliwą jednostką płci pięknej. Trzeba było wysilić się na jakieś górnolotne słowa. - Słuchaj, przepraszam, jeśli cię uraziłem najściem, chciałem tylko...
Dziewczyna parsknęła, odwracając się w jego stronę tak raptownie, że ledwo zdążył wyhamować.
- Wyobraź sobie, że nie interesuje mnie, co „tylko” chciałeś – syknęła, a jej oczy zwęziły się niebezpiecznie. Dean z pewną fascynacją obserwował grę wściekłości i gniewu w jej źrenicach o dziwnym, nieokreślonym kolorze. - Wierzycie w ten swój urok osobisty, a wiesz, co ci powiem? Ty go nie posiadasz.
Po czym odwróciła się i zniknęła we wnętrzu baru, pozostawiając zdumionego Winchestera przed drzwiami.
On i brak uroku osobistego? Oskarżano go już o różne rzeczy, ale takiego ciosu poniżej pasa jeszcze nigdy nie otrzymał. Nastawiony na pokazanie dziewczynie, że z nim się nie zadziera, wtargnął wręcz do baru i zatrzymał się za progiem.
Kobieta wsiąknęła niczym kamfora. Winchester obejrzał się w prawo i w lewo, ale po zgubie nie było śladu. Zamrugał oczami. Bar był tak samo wyludniony jak przed chwilą. Nie istniało w nim miejsce, w którym mogłaby się schować i zniknąć mu w ten sposób z oczu.
Może mu się przywidziało? Nie zdziwiłby się – od czasu do czasu wciąż szumiało mu w głowie.
- Dean. - Usłyszał głos ojca. John siedział przy stoliku pod oknem, kiwając na niego ręką. Dean podążył w tamtą stronę, zapisując w pamięci szczegóły wyglądu nieznajomej. Tak na wszelki wypadek.
Nie zdołał przyjrzeć się jej za dokładnie, ale zapamiętał burzę kruczoczarnych włosów, hipnotyzujące, pełne gniewu oczy koloru, którego nie zdążył uchwycić, wyraz znudzenia i niesmaku na twarzy o idealnie wręcz regularnych rysach i dziwną aurę, która od niej biła. O ile barmanka zdawała się nie pasować do tego miejsca, to jego zwid zdawał się nie pasować do tego świata. W jej oczach uchwycił coś dziwnego, jakieś błyski, które przywodziły mu na myśl rzecz pozaziemską, nie miał jednak pojęcia, jaką. Przypominały mu coś dawno zgubionego, zatraconego i nie do odnalezienia.
Usiadł naprzeciw ojca, postanawiając zaprzestać myślenia o dziwnym zjawisku i snucia jeszcze dziwniejszych refleksji, a zamiast tego skupić się na ich nowej misji.
- Mamy do czynienia z większą sprawą – poinformował go John, sącząc kawę z papierowego kubka.
- Doszedłeś do tego po kraterze na pustyni? - spytał ze śmiechem młodszy Winchester, biorąc swój napój. Ojciec nie zareagował. Zaczynał się już nachmurzać.
- To nie było małe miasteczko. - Jego głos zabrzmiał niemalże grobowo. Dean zmrużył oczy.
- Miało z pięćdziesiąt mieszkańców? - spytał, kosztując kawę. Smakowała jak lepki glut, ale nawet mu to nie przeszkadzało. Ważne, że zawierała pożądane składniki. A właściwie jeden składnik, który miał utrzymać go na nogach i wreszcie przywrócić do pionu.
- Nie. - John pokręcił głową, wbijając wzrok w brudne okno. - Osiemnaście razy więcej.
Kawa stanęła młodszemu łowcy w gardle, gdy po paru sekundach udało mu się wykonać skomplikowane obliczenie matematyczne.
- Duża skala – stwierdził, odstawiając kubek.
- Ano duża – potwierdził John, nie odrywając wzroku od okna.
Tysiąc ludzi za jednym zamachem. Dean musiał przyznać, że jeszcze o czymś takim nie słyszał. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. To zdecydowanie nie były przelewki.

Najbliższy motel znajdował się w dość przyjemnej, odludnej okolicy. Niewielki, dobrze utrzymany budynek otoczony był rozłożystymi klonami, ocieniającymi całe najbliższe otoczenie. Powietrze było dość wilgotne, co sugerowało bliską obecność sadzawki.
Środek hotelu stanowił miejsce zadbane i schludne, choć najważniejsze było chyba to, że całkowicie puste. Nie była to raczej rzecz dziwna, zważywszy na to, że teren położony zaledwie parę kilometrów od budynku po prostu przestał istnieć. Któż chciałby ryzykować powtórką z rozrywki?
Osobliwy, dość dobry humor Johna wydawał się wyparować, kiedy otrzymał klucze do dwóch jedynek, po czym bez słowa zamknął się w swoim pokoju wraz z otrzymaną od syna dziwną substancją z krateru. Dean nie zamierzał się tym przejmować. Był przyzwyczajony do oschłego, a nie innego zachowania ojca, tak więc bez słowa sprzeciwu udał się do położonego naprzeciwko własnego lokum.
Pokój był niewielki, ale wyglądał przytulnie. Każdy człowiek dodałby do tego słowo „domowo”. Każdy, który nie miał na nazwisko Winchester.
Młody łowca zamknął za sobą drzwi nogą i rzucił swój bagaż, składający się z jednej torby, na podłogę, nawet nie patrząc, gdzie wylądował, po czym sam zwalił się na łóżko. Sprężyny cicho jęknęły.
- Zamknijcie się – mruknął Dean pod nosem, kierując te słowa do materaca i innych źródeł dźwięku, które wyjątkowo grały mu na nerwy. Środkowy przedstawiciel Winchesterów nie bał się wyzwań i z całą pewnością nie był tchórzem, jednak podjęta tego dnia misja wpłynęła na niego dość negatywnie. Tysiąc było liczbą, której sobie nawet dotychczas nie wyobrażał.
Świat tymczasem żył sobie w najlepsze, a szczególnie nic nie robiły sobie z zadania, jakie na niego spadło, wszędobylskie ptaki, latając koło otwartych okien i szczebiocząc w najlepsze. Dean jęknął i rzucił w stronę źródła świergotu poduszką. Odbiła się ona od otwartej okiennicy i spadła na zewnątrz. Na ptakach nie zrobiło to żadnego wrażenia.
- Zawsze to samo – mruczał pod nosem łowca, z niechęcią porzucając łóżko i kierując się w stronę drzwi. - Zero spokoju.
Zbiegł po kręconych, spiralnych schodach, które mimo że wypolerowane i lśniące, patrząc po ozdobach pamiętały chyba czasy wojny secesyjnej, i zatrzymał się na ostatnim schodku. Po co od razu spieszyć się po zagubioną w akcji poduszkę, skoro można najpierw spróbować wydobyć jakieś informacje z recepcjonistki?
Przybrał na twarz swój najbardziej uroczy, podbijający serca uśmiech i podszedł do lady.
- Przepraszam za ciekawość... – zaczął, a niemłoda, znudzona kobieta podniosła głowę, spoglądając na niego – ...ale zauważyłem, że ja i ojciec jesteśmy jedynymi gośćmi hotelu. Czy coś... - uniósł brew i rozłożył ręce, udając niewiedzę - ...nie wiem, może w najbliższej okolicy, się stało?
Kobieta pochyliła się nad ladą w jego stronę, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu, całkiem jakby ktoś w całkiem opustoszałym budynku mógł ich podsłuchać. Dean jak mało kto wiedział, że ściany mogą mieć uszy, nie podejrzewał jednak swojej rozmówczyni o posiadanie takowej wiedzy.
- Nie słyszał pan? - spytała, a kiedy Dean ze zdziwieniem i zaciekawieniem pokręcił głową, kontynuowała: - Pobliskie miasteczko, Pine Hill... Zniknęło, jakby nigdy nie istniało, w przeciągu paru godzin. Goście wyjechali jednego dnia i od tamtej pory, a było to cały tydzień temu, nikt tu nie przyjeżdża. Myślę, że się boją. - Wyprostowała się, rozglądając uważnie dookoła. - Nie dziwię im się – dodała ciszej, spuszczając wzrok na swoje lekko drżące dłonie.
Winchester pokiwał głową.
- Powiedziała pani, że miasto zniknęło w przeciągu paru godzin – powtórzył, a kobieta skinęła głową. - Więc sugeruje pani, że nie stało się to, powiedzmy, za jednym zamachem?
- Ja nic nie sugeruję – powiedziała lękliwie, błędnym wzrokiem unikając jego spojrzenia. - Tak mówią w okolicy.
- Kto mówi? - Może jednak głupia poduszka mogła mu się na coś przydać?
Przez dłuższą chwilę błądziła wzrokiem, by nagle podnieść głowę i wbić w niego spojrzenie pełne stanowczości.
- Ludzie – skwitowała, z trzaskiem zamykając księgę gości, która do tej pory leżała otwarta na blacie. Odwróciła się do swojego rozmówcy plecami, co on jednoznacznie odczytał jako sygnał zakończenia rozmowy. Nie nazywałby się jednak Dean Winchester, gdyby tak po prostu się poddał.
Podążył wzdłuż blatu, usiłując złapać spojrzenie kobiety.
- Proszę, to bardzo ważne – poprosił, a gdy odwróciła się w drugą stronę, zmienił kierunek marszu. - Moja rodzina mieszkała w Pine Hill.
Przybrał tak dramatyczny ton głosu, że wreszcie udało mu się uchwycić jej spojrzenie.
- Przepraszam, że skłamałem, ale... ale po prostu muszę dowiedzieć się prawdy. - Wlał w swój głos tyle determinacji i rozpaczy, ile tylko potrafił. - Muszę dowiedzieć się, co stało się tamtego dnia. Jak skończył mój kochany wujek Bernie.
Przez twarz kobiety przemknął cień, a w jej oczach pojawiło się żywe współczucie. Wreszcie westchnęła, wyjęła małą, żółtą karteczkę spod blatu i napisała na niej drukowanymi literami imię i nazwisko oraz adres.
- On mówi – rzekła tonem wypranym z emocji, po czym podniosła klapę blatu i odeszła, zostawiając młodego łowcę samego.
Z uśmiechem triumfu pomachał swoją zdobyczą, a później rozprostował kartkę i przeczytał wypisane na niej dane.
- No cóż, Lafayetcie Vergas, myślę, że musimy się spotkać – mruknął pod nosem, wbiegając na spiralne schody.
Zatrzymał się przed drzwiami ojca, zza których dochodziły dźwięki szurania. Czuł się w obowiązku informowania swojego generała o wszystkich rzeczach związanych z misjami, toteż zapukał i poczekał na odpowiedź.
John otworzył drzwi, obrzucił syna szybkim spojrzeniem, po czym mruknął:
- Jestem zajęty – i zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
- Tak jest – mruknął do siebie Dean i ruszył do swojego pokoju, wyposażyć się w plecak, zawierający przede wszystkim broń.
Oczywiście nie zamierzał czekać na przyzwolenie przesłuchania nowego świadka. Dobry humor ojca zdawał się minąć bezpowrotnie, powrócił zaś wojskowy rygor. Rzadko kiedy Johnowi zdawało się mieć epizody rodzicielskiego nastawienia do swojego pierworodnego, a dzisiejszy poranek był tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Istniała szansa na otrzymanie jakiegoś cienia akceptacji. Może John wreszcie pochwali syna za dobrze wykonane zadanie, jeśli ten wykaże się dostateczną inicjatywą?
Dean nie zamierzał czekać na nic, więc nie marnując czasu opuścił hotel i zdezelowanym Hummerem wyruszył pod wskazany adres.
Shell Creek, Prairie Bluff.

Kayla Johnson weszła do swojego niewielkiego mieszkania i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Z westchnieniem ulgi odłożyła torbę na podłogę, zdjęła cienką jeansową kurtkę i odwiesiła ją na wieszak. Wreszcie udało jej się wyrwać do domu. Zdawało jej się, że przez ostatnie parę dni nie robiła nic innego, tylko pracowała przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie było to wielkie niedomówienie – do domu wpadała tylko na parę godzin wczesnoporannych, żeby się przespać i odświeżyć. Nie narzekała jednak, od początku wiedziała, na co się porywa. Jeśli chciała zrobić wrażenie na burmistrzu, musiała dać z siebie wszystko. I nieważne, że była jedyną wiarygodną i zaufaną kandydatką. Wewnętrzny instynkt mówił jej, że tak czy siak musi pokazać się od jak najlepszej strony. Później przyjdzie czas na odpoczynek.
Po drodze do łazienki zrzucała z siebie ubrania, pozostawiając je na podłodze dość długiego przedpokoju. Odbicie w lustrze rzuciło jej zmęczone spojrzenie, które zwróciło jej uwagę na wory pod oczami. Pokręciła głową, odwracając się od szklanej tafli. Na odpoczynek przyjdzie czas później.
Nie zwlekając dłużej weszła pod prysznic, pozwalając, by strumień gorącej wody zmoczył jej kasztanowe, wymykające się spod wszelkiej kontroli włosy. Przymknęła oczy, rozkoszując się błogą chwilą samotności, ciszy i wytchnienia. Szemrząca cicho woda przypominała jej o rodzinnym domu, za którym tęskniła całą sobą, choć właściwie nie on stanowił jej ostoję. Jej ostoją było miejsce jej urodzenia, ukochany przylądek dzieciństwa, które musiała opuścić, gdy była jeszcze małym dzieckiem i do którego miała już nigdy nie powrócić. Mocniej zacisnęła powieki. Nie chciała o tym myśleć. Ani o tym, ani o fakcie, że obiecała sobie wrócić do rodziny, kiedy już będzie kimś. Minęło parę lat, a ona nie była ani o krok bliżej osiągnięcia wyznaczonych celów, niż kiedy opuszczała rodziców.
Ale czyż wszystko nie było na jak najlepszej drodze? Burmistrz zaaprobuje jej projekt, ona zrealizuje go w stu procentach, zarobi w ten sposób na studia i dzięki temu stanie się wreszcie upragnionym „kimś”, mogąc wrócić w pełnej krasie do domu. I wywołać zazdrość u dawnych koleżanek.
Uśmiechnęła się do siebie z mściwą satysfakcją i otworzyła oczy. Zaczynało jej się robić zimno, więc zakręciła prysznic i wyszła z kabiny, wycierając się szybko i przebierając w pierwszą lepszą rzecz, jaką znalazła na pralce. Stopy włożyła w rozczłapane papcie i ruszyła w stronę kuchni. Po chwili zasiadła przy lekko nadwyrężonym przez czas stole, by w spokoju wysączyć cały kubek gorącego kakao.
Płyn i unosząca się z niego para wprowadziły ją w przyjemne odrętwienie. Duszą była już zupełnie gdzie indziej, gdy skrzypienie parkietu, dobiegające gdzieś spod drzwi wejściowych, wyrwało ją z transu.
Było to lekkie skrzypnięcie, całkiem jakby na desce postawił łapkę normalnej wielkości kot. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby Kayla miała kota. Nie byłoby w tym nic dziwnego także wtedy, gdyby jej parkiet był bardzo wiekowy i miał skłonność do skrzypienia. Jednakże podłoga miała zaledwie parę lat i nie wydawała żadnych dźwięków nawet wtedy, gdy się po niej stąpało.
Przeciętny człowiek nie zwróciłby na to uwagi, ale po pierwsze Kayla, mieszkając samotnie od paru lat, miała lekką paranoję, a po drugie, jej czujność jeszcze wzmogła się przez ostatnie wydarzenia, jakie zaszły w okolicy.
Chwyciła leżący na stole nóż, wstała od stołu i bez wahania ruszyła do przedpokoju. Uderzyło ją to, jak ciemno zrobiło się w mieszkaniu. Gdy wchodziła do domu słońce nie zamierzało jeszcze zachodzić, a jej prysznic trwał przecież nieco ponad pół godziny. Musiała przysnąć nad kubkiem kakao.
- Jest tu ktoś? - spytała, stając na progu kuchni i patrząc w ciemny korytarz. Postąpiła krok do przodu i zapaliła światło.
Pomieszczenie było puste i ciche, dokładnie takie, jak parę chwil temu. Drzwi zaś trwały tak, jak je zostawiła – z zasuniętymi zasuwkami i założonym łańcuchem.
Coś musiało ci się przyśnić, pomyślała, odwracając się, przeczucie jednak kazało jej ponownie spojrzeć na podłogę. Dywan niedaleko drzwi był zagięty. Kayla miała nadzwyczajną zdolność do zauważania i zapamiętywania takich szczegółów. Mogła dać sobie głowę uciąć, że nie ona to zrobiła.
Mocniej chwyciła nóż i powoli ruszyła korytarzem w stronę łazienki. W mieszkaniu wciąż panowała cisza, do której nagle zaczął pasować jej przymiotnik „upiorna”. Otworzyła gwałtownym ruchem drzwi od łazienki. W środku nie było nikogo. Przeszła do znajdującego się obok pokoju. Tam również nie znalazła śladów ludzkiej obecności. Na wszelki wypadek sprawdziła wszystkie szafy. Były puste, jeśli nie liczyć nielicznych elementów jej garderoby, porozwieszanych pod dziwnymi kątami.
Wzruszyła ramionami i ruszyła w drogę powrotną do kuchni. Pewnie przez przypadek potrąciła dywan nogą, kiedy wchodziła do domu. Rzuciła na niego przelotne spojrzenie i zamarła.
Dywan leżał gładko wyprostowany.
- To nie jest śmieszne – warknęła, rozglądając się dokoła. Nagle zdawało jej się, że to niewielkie mieszkanie pełne jest potencjalnych kryjówek. - Wyjdź i staw mi czoła!
Nikt się nie odezwał. Nagle parkiet skrzypnął pół metra od niej. Podskoczyła i wyciągnęła przed siebie nóż.
A tam była tylko pustka.
Jej serce przyspieszyło, zaczęło wręcz obijać się o ściany klatki piersiowej. Dźwięk rozbijanego w kuchni kubka przyprawił ją prawie o palpitacje. Na drżących nogach skierowała się do pomieszczenia i z trudem powstrzymała krzyk.
Na ścianie naprzeciwko znajdował się kwitnący czerwienią napis. Koślawe litery zdawały się być napisane ręką dziecka.
Kayla przeczytała i oglądnęła w życiu wystarczająco dużą liczbę horrorów, żeby wiedzieć, że nie była to czerwona farba.
Przełknęła rosnącą w gardle gulę. Poczuła za sobą czyjąś obecność. Odwróciła się powoli, stając twarzą w twarz z intruzem.
Rozdzierający krzyk potoczył się echem wzdłuż całego pionu bloku, podrywając do lotu siedzące na pobliskim drzewie, czarne jak smoła kruki.

~~~

I już właściwie mamy wakacje. A ja mam czwarty sezon SN. Jeszcze tylko trochę mniej niż cztery i będę na bieżąco!
Musicie mi wybaczyć wszelkie błędy merytoryczne. Wynikają z nieznajomości pewnych faktów przez bycie w trakcie oglądania.
Do napisania!

11 komentarzy:

  1. Tak już chyba pozostanie, że końcówka będzie dla mnie najbardziej tajemnicza i najlepiej oddająca ducha serialu.
    Poza tym nadal nie mogę się doczekać poznania tego dziwnego w moim mniemaniu człowieka, jakim jest tajemniczy Lafayette. Nie mogę wyrzucić z głowy tego wyobrażenia, o którym Ci wspominałam. Na pewno będzie prezentował się zupełnie inaczej, ale co tam. Liczą się chęci!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam! Miałam tu wpaść wcześniej, ale te ostatnie tygodnie to chyba jakieś żart (na nic nie mam czasu i w związku zz tym mam zaległości na wszystkich blogach ;() dlatego powoli zaczynam nadrabiać wszystko i mam prośbę! Jeśli nie zajrzę tu do niedzieli to przypomnij mi się, okey? Z góry wielkie dzięki :D
    Faith http://cause-you-feel-so-supernatural.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Pochłaniam teraz wszystko dotyczące tego serialu! Pytasz ile mi zajęło oglądanie... Mhm, w rzeczywistości... Zaczęłam oglądać trochę wcześniej od Ciebie - typuję coś koło 20 maja - skończyłam tydzień temu i teraz bezcelowo kajam się z kąta w kąt, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Jeżeli jest coś w dobrym serialu okropnego, to jego koniec i ta wewnętrzna pustka, jaka zwykle Cię ogarnia (przynajmniej mnie, bo po skończeniu serii książek Harrego Pottera myślałam, że włosy sobie powyrywam).
    W połowie pierwszego sezonu miałam w głowie zarys historii o braciach, jednak aż do teraz nie przelałam tego na papier (no, na karty Worda, rzecz jasna). Boję się zacząć, bo o ile kiedyś było to proste - fanfiction opierający się na duchach, teraz nie mam pojęcia jaki mógłby być główny filar mojego opowiadania. I tak pozostawiam na razie je w swojej głowie, choć zapewne kiedyś coś z tego zrobię :)
    Kiedy tylko skończę swoje sprawy biorę się za twoje wysiłki wkładane w tego bloga. (przez wygląd już stałam się jego fanką!)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Co prawda już trochę nie kontaktuje, ale i tak postanowiłam dziś przeczytać jeszcze Twój blog ;D
    Tak więc... najpierw szablon! Dean jest nieziemski, jak ja go uwielbiam ;D
    A teraz rozdział (postaram się nadrobić wcześniejsze, ale na razie nic nie obiecuje :( )
    Nie powiem potrafisz wszystko świetnie opisać, lubię opowiadania, gdzie podczas czytania jestem w stanie wszystko sobie wyobrazić. Na pewno zaliczasz się do tych autor, którzy mają talent. Zauważyłam, że nie ma Sama i (mam swoją teorie chociaż jeszcze jej nie poparłam niczym konkretnym ;D) śmiem przypuszczać, że akcja jest osadzona w czasach, gdy Dean i John podróżowali sami (swoją drogą na to bym nie wpadła, a pomysł niezły) lub... Samowi znowu się oberwało ;D
    Dobrze, że Dean się jednak nie odzywał ;D Ale krater? No, no ciekawe, co tam się stało. Nie no ten chłopak mnie rozwala, te jego teksty czasem zwalają z nóg i nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać ;D Ta dziewczyna jest dziwna, ja bym tam nie przeszła od tak, obok Deana ;D
    Haha nie no wypalił odpyskował ojcu z tym kraterem. Zawsze byłam pełna podziwu jak bardzo Winchesterowie potrafią wczuć się w role. Boże jaki ten John jest chamski -,- ja bym już dawno straciła nad sobą panowanie, a Dean mu jeszcze rzuca „tak jest”. Hummerem? A gdzie Impala? :( Brr końcówka była pełna napięcia nie wspominając nawet o grozie!
    Faith [couse-you-feel-so-supernatural]

    OdpowiedzUsuń
  5. To opowiadanie zapowiada się coraz ciekawiej, już w rozdziale drugim wprowadzasz przyprawiającą o dreszcz podniecenia akcję! Jest świetnie. Bardzo polubiłam Deana, to taki typowy kobieciarz i przy okazji znakomity aktor (i przystojniak!). Jestem bardzo zaintrygowana rozwojem dalszego ciągu, pozdrawiam serdecznie! ;*

    C.

    OdpowiedzUsuń
  6. Sorry, że dopiero teraz, ale musiałam znaleźć sobie dłuższą chwilkę, żeby przeczytać, gdyż notka była bardzo długa ^^.
    Nie mniej jednak dużo się działo i robi się tajemniczo. Całe miasteczko zniknęło, a nikt nawet nie wie, dlaczego... Ciekawe, co się tam stało? Dean w sumie całkiem spoko facet, trochę uparty, trochę jakby humorzasty. Ogólnie fajnie się czytało, bo piszesz jak w książce, a opisy są bardzo szczegółowe, obrazowe i co najważniejsze - realistyczne. Można łatwo sobie wszystko wyobrazić. Masz bardzo dobry styl.
    Notkę na f-i przeczytam później, a na marmurowe-serce nowy rozdział.
    dzięki za skomentowanie niebieskich-marzeń ^^. Tam notka będzie może pojutrze, zobaczę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Uh, nareszcie nadrobione. C:
    Strasznie mnie ciekawi twoja historia... krater i duch? Czy to niespokojna dusza z miasteczka czy ktoś zupełnie inny? No i John z jego rodzicielstwem na 6+ i Dean - kobieciarz i szukający aprobaty ojca chłopak.
    Czekam na więcej!
    ~~ Sipur

    OdpowiedzUsuń
  8. Cześć.
    Jakoś tak niedawno zaczęłam oglądać Supernatural i od początku zastanawiałabym się, czy dużo bardziej spodobałaby mi się ich historia na papierze. Bo wiadomo, film czy serial to nie książka. Po lekturze Twojego bloga dochodzę do wniosku, że tak, tak, tak, tak. Niesamowicie podoba mi się sposób, w jaki kreujesz rzeczywistość (o takie niepełne stwierdzenie, bo ja osobiście w naszym ludzkim realu nie spotkałam złowrogich demonów, ale kto tam wie...).
    Lubię Twojego Deana. Lubię Twoją tajemnicę. Oby tak dalej, a jeszcze przekonam się do pana kobieciarza bardziej niż do słodkiego Sama (tak, tak jestem zwykłą kobietą i bardziej mi się podoba ten intelektualista, co poradzisz).
    Nie zawracam Ci już głowy. Czekam na dalszy rozwój wypadków, o.

    ~ mistaken-heart.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny nowy wygląd, uwielbiam te zdjęcie Deana po lewej stronie na nagłówku :D
    A co do notki, ciągle mam wrażenie, że to opowiadanie piszesz zupełnie innym stylem niż na drugim blogu, to chyba przez to, że tutaj jest o wiele więcej opisów ;) Podobał mi się ten z początku, dotyczący baru. Pozwolił wczuć się w klimat tego miejsca.
    Łowcy rzeczywiście muszą pić sporo kawy, chociaż takiej smakującej jak lepki glut w życiu bym nie tknęła ^^ :o Miasteczko zniknęło, sporo ludzi wraz z nim. Bardzo podoba mi się klimat, który stworzyłaś ;) No i końcówka - zdecydowanie najlepsza.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie powiem, ale zainteresowało mnie twoje opowiadanie. Zapowiada się super. Spadający meteoryt?? Brzmi ciekawie. Fajnie, że w twoim opowiadaniu John żyje :D I, że poluje z Deanem. Heh Dean i te jego teksty. No, no, no… Kobieta, która odparła czar Dena :D Trzeba jej naprawdę pogratulować hehe. Pewnie młodszy Winchester poczuł się jej słowami dotknięty. Z Deana to widzę też dobry aktor. Wojskowy John znów się pojawił. Końcówka była świetna, bardzo tajemnicza, aż nie mogłam się oderwać. Opowiadanie naprawdę ciekawe. Będę zaglądać do ciebie. Pozdrawiam.
    Ps. Odpowiadam na twoje pytanie. Początek opowiadania to gdzieś połowa 5 sezonu. Obecna notka, to już końcówka. Jeszcze jedna notka i opowiadanie przeniesie się do 6 sezonu.

    OdpowiedzUsuń
  11. Hey, hey ;D Byłam na Twoim blogu o Jo, ale nie mogłam dodać komentarza, bo nie ma opcji anonimowy ;( w każdym razie powiem w skrócie, że szablon jest boski! I fakt nie przepadam za Jo, ale Twoja historia ma to coś i podoba mi się pomysł z misją i nie wiem dlaczego, ale czuje, że to Bóg ;D
    Faith

    OdpowiedzUsuń